Około tydzień wcześniej Hanz poszedł szukać swojej rodziny, zostawiając mnie tutaj. Sam go do tego namówiłem, wiem.. Ale teraz tego żałuję. Mogłem pójść z nim, daliby sobie beze mnie rady..
-Verb, Safiru przyszedł.-mruknęła wadera z głową na moim brzuchu. Westchnąłem głośno i podniosłem głowę.
-Skąd wiesz?-zapytałem rozciągając się. Uniosła łeb.
-Czuje go. Ty nie?-wywróciłem oczami.-Negatywne strony ludzkiej postaci.
Wstała i wyszła machając ogonem. Wspomniałem, że była to Cassie? Zaraz po niej do środka wszedł basior o którym rozmawialiśmy. Machnął ogonem oznajmiając swoje przybycie. Poprawiłem pogniecioną koszulę i usiadłem na fotelu. Zmienił się w człowieka i stanął przede mną.
-To twoja rodzina.-stwierdził podając mi fiolkę. Wziąłem ją do ręki, odkręciłem i powąchałem. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na niego.
-Skąd to masz?-zacisnąłem usta. Kucnął przede mną.
-Mówiłem ci, że już ich widziałem. Błąkają się po tych terenach, a jedno z nich jest ranne. Więc?
Odetchnąłem i dłonią przejechałem po jego policzku z przyzwyczajenia. Nie odsunął się, ale również nie poruszył w przód. Zabrałem rękę.
-Prowadź..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz